Ps. Przepraszam za błędy.
_______________________________________________________
Wiał zimny, jesienny wiatr. Słońce chowało się już za
horyzontem, ustępując miejsca księżycowi. Ciemności otulała powoli kładące się spać
domostwa. Jednakże jeden młodzieniec o karmelowych włosach sięgających ramion
smętnie siedział przed biurkiem. Odrabianie prac domowych nie należało do jego
ulubionych zajęć. Jeszcze tylko chwila, ostatnie zdanie i…
-Nareszcie skończyłem- mówiąc to, wstał i rozprostował
kości, które zastały się od długiego siedzenia. Następnie schował książki do
plecaka. Spojrzał na zegarek. Wskazówki wskazywały godzinę dwudziestą drugą
czterdzieści siedem, czyli najwyższa pora, aby pójść spać. W końcu jutro piątek,
tak upragniony przez znaczną część uczniów.
Następny dzień dłużył mu się niemiłosiernie. Chciał, by
lekcje dobiegły już końca, ponieważ umówił się ze znajomymi z innej szkoły. Wyjrzał
przez okno. Jakieś dzieciaki z młodszej klasy biegały po podwórku, ciesząc się
zbliżającą zimą. Nie znosił tej pory roku. Dla niego była to zdecydowanie za
zimna i wilgotna pora roku. Wolał lato. Ciepłe promienie słońca ogrzewały wtedy
przyjemnie jego skórę. Drugim plusem był fakty, iż był to czas wolny od szkoły.
Rozmyślając nad tym, nie zauważył nawet, ze zajęcia już się skończyły. Spakował
podręczniki i raźnym krokiem skierował się w stronę wyjścia. Na zewnątrz
zauważył, ze przy bramie czeka na niego spora grupka chłopców w jego wieku. Zbliżył
się do nich. Nie spodobały mu się wyrazy ich twarzy. Byli przygnębieni i mieli
cienie pod oczami, jakby nie przespali spokojnie tej nocy.
-Stało się coś?- Spytał mocno zmartwiony. Głos mu zadrżał,
zdradzając jego aktualny stan emocjonalny.
-Taemin…- zaczął chłopak mocno zachrypniętym głosem.-Wczoraj
wieczorem Key miał wypadek. Wracał z zajęć dodatkowych, gdy jakiś nietrzeźwy
kierowca stracił panowanie nad kierownicą i wjechał prosto w niego. Leży teraz
w szpitalu, jego stan jest krytyczny. Nie wiadomo, czy przeżyje.
-To niemożliwe… On nie może zginać- wyszeptał. Jednakże miny
jego kolegów mówiły, co innego. Nadal w to nie wierzą, ruszył biegiem prosto w
kierunku szpitala. Biegnąc przypomniał sobie, ze ostatnio między nim, a Kibumem
nie układało się zbyt najlepiej. Pokłócili się kilka dni temu o coś mało
znaczącego, czego teraz nie mógł sobie przypomnieć. Miał zamiar go przeprosić w
najbliższym czasie, bo wiedział, że Key jest uparty i nie przeprosi go jako
pierwszy. Pyzatym ostatnio zdał sobie sprawę, ze jest on dla niego kimś więcej niż
tylko przyjacielem. Chciał mu o tym powiedzieć, a teraz bał się, iż nie zdąży.
Mięśnie bolały go już niemiłosiernie, a oddychanie sprawiało
trudność, ale biegł dalej. Musiał zdążyć.
Nareszcie dotarł na miejsce. Spytał się pielęgniarki, która
właśnie przechodziła obok, w której sali leży Kim Kibum.
-Numer dwieście piętnaście- powiedziała ze współczuciem, jakby
wiedząc ile Key dla niego znaczy. Ruszył w jej kierunku. Po dotarciu pod wskazy
numer sali, rozejrzał się po jej wnętrzu. Gdy tylko go zobaczył podszedł bliżej łóżka, siadając na krześle znajdującym się obok. Spojrzał na jego zmasakrowaną
twarz.
-Kocham Cię Bummie… Tak bardzo Cię kocham- szeptał, gładząc
jego policzek. Nagle urządzenie monitorujące prace serca zaczęło piszczeć.
Spojrzał na nie i ujrzał poziomą kreskę.
-Nie tylko nie to. Proszę nie rób mi tego!- Krzyczał. Do sali
wbiegli lekarze i wyprowadzili go z niej. Nie miał siły by się opierać.
Na korytarzu upadał na kolana. Nie mógł w to uwierzyć. Jego
najlepszy przyjaciel i osoba, którą darzył miłością nie żyje. Przymknął
powieki, starając się opanować drżenie i cisnące się do oczu łzy. Zdał sobie sprawę
z tego, iż już nie zobaczy uśmiechniętej twarzy Key. Jedna samotna łza spłynęła
mu po policzku. Za późno powiedział mu to, co do niego czuje. Gdyby zrobił to
wcześniej może nie doszłoby do tej tragedii, ale niestety czasu nie da się cofnąć.